Luke
- Luke, wstawaj, bo się znowu
spóźnisz! – Słyszę nad uchem głos matki, która mną szarpie próbując zmusić do
pobudki. Problem polega na tym, że nie śpię od dobrych trzydziestu minut, ale z
racji tego, że miałem sporo czasu postanowiłem zagrać.
- Co tu robisz? – chrypię,
przecierając oczy i podnosząc się do siadu.
- Musisz zająć się Daisy – wyznaje,
a ja tylko jęczę niezadowolony. – Nie zachowuj się tak, Luke – mówi tym swoim
słodziutkim głosikiem, który zawsze na mnie działa. – Muszę wyjechać na kilka
dni, a Zoey prosiła o urlop, bo jej matka zachorowała.
-Jedziesz z tym frajerem?
Kocham moją mamę nawet, jeśli nie
poświęca mi wcale czasu. Zresztą… ja nie potrzebuję go, bo zwyczajnie w świecie
wolę przesiadywać u Ashtona, gdzie wszystko wydaje się być w porządku. On
przynajmniej ma rodzinę, a ja? Co, do cholery mam ja?! Jestem sam z moją ośmioletnią
siostrą, która cierpi jeszcze bardziej niż ja. Jak mam jej wytłumaczyć, że nasz
ojciec to kawał sukinsyna, bo zdradził mamę z jakąś puszczalską szmatą, która
wcale nie była taka dobra w łóżku, na jaką wyglądała.
Moje życie jest do chrzanu.
Naprawdę, moje życie jest popieprzone, a myśl o samobójstwie wydaje się coraz
to bardziej kuszącą propozycją, ale nie mogę tego zrobić. Nie chodzi o to, że
jestem tchórzem (jeśli mógłbym już dawno bym się zabił), ale nie mogę zrobić
tego Daisy. Nie mam serca zostawić tej niczemu winnej dziewczynki samej. Nie
zniszczę jej dzieciństwa odchodząc, nie mogę. Jeśli teraz bym odebrał sobie
życie, to prawdopodobnie właśnie Daisy znalazłaby mnie martwego, a to poważnie
by wpłynęło na jej psychikę, poza tym nie miałaby już nikogo bliskiego, no, bo
serio nikogo oprócz mnie tak naprawdę niema. Matki, której praktycznie cały
czas nie ma i ojca, który zrobił sobie jakiegoś bachora, nie można nazwać
odpowiedzialnymi rodzicami… wcale nie można ich określić tym mianem!
- Lucas, proszę – mruczy,
dotykając mojej dłoni, którą szybko zabieram.
- Idź już – warczę, po czym wstaję
i zabrawszy czyste ubrania idę do łazienki, ale nim to robię odwracam się
jeszcze do niej. – Odwiozę Daisy, a ty… po prostu idź.
Kiedy już wezmę zimny prysznic, ubiorę
się i ułożę włosy, idę do pokoju mojej siostry.
Sypialnia Daisy przypomina
komnatę księżniczki. Wszędzie jest różowo, na ścianach jest namalowana wieża
przypominająca tą z Zaplątanych i
inne bzdety, które kojarzą się małym dziewczyną z księżniczkami. Ashton odwalił
kawał dobrej roboty.
- Wstawaj, księżniczko – szepczę
gładząc policzek mojej siostry, ale nie otrzymuję reakcji. Niech to diabli…
Wstaję z materaca i podchodzę do
szafy, z której wyjmuję ciemne jeansy oraz bluzkę w wąskie czarno białe paski,
a z komody bieliznę i z powrotem siadam na łóżku.
- Daisy, poważnie, zaraz się
spóźnimy – mówię bardziej zniecierpliwionym tonem, a mała blondyneczka otwiera
oczy i wita mnie uśmiechem.
- Gdzie mama?
- Wyjechała gdzieś z Gary’ m. –
Na moje słowa uśmiech z ust mojej siostry szybko znika.
Prawda jest tak, że zarówno ja,
jak i Daisy, nie lubimy nowego faceta mamy, bo z wyglądu przypomina rozkurwioną
żabę, ale jestem w stu procentach pewien, że mama będzie przez niego cierpieć.
- Ubierz się, a ja pójdę zrobić
ci coś do jedzenia – informuję, a potem zahaczam jeszcze o mój pokój, z którego
zabieram torbę i telefon. Schodzę do kuchni. Wyjmuję z szafki dwie miski,
pudełko płatków i mleko. Prawda jest taka, że moje umiejętności kulinarne są
ograniczone, więc Daisy musi się zadowolić takim skromnym śniadaniem.
Zdążam zrobić śniadanie, zjeść i
nawet zmyłem swoją miskę, po czym wytarłem i odłożyłem na odpowiednie miejsce,
a ośmiolatka nadal nie zeszła.
- Daisy, rusz się! – drę się, a
kiedy na zegarku wybija godzina siódma trzydzieści pięć, zabieram się do
robienia śniadania na wynos. Wyjmuję blender, do którego wlewam porcję Daisy, a
potem wszystko rozdrobniłem i zamieniłem w pełen wartości odżywczych koktajl.
- Zawieziesz mnie dziś na balet?
- O której?
- O trzeciej w południe – wyznaje,
a ja przeklinam pod nosem, przymrużając oczy.
- Mam trening, ale spokojnie coś
wymyślę, okay? – Blondyneczka niepewnie, ale jednak przytakuje. – Twoje śniadanie – informuję siostrę, która z
miną obrzydzenia przygląda się ohydnie wyglądającym płatkom śniadaniowym. –
Zapewniam cię, że smakuje lepiej niż wygląda.
- Gdzie byłeś wczoraj? – pyta
blondyneczka, ale jej nie opowiadam, bo co miałem niby powiedzieć? Byłem u
laski na niezobowiązującym seksie? Przecież ona ma tylko osiem lat! – Luke,
odpowiedz – warczy tupiąc nogą o podjazd.
- U Ashtona – kłamię. – Gdzie
miałbym niby być, huh?
- Nie wiem, może u dziewczyny? – sugeruje
cicho.
- Ja się nie bawię w dziewczyny i
wiesz o tym, Daisy.
- Ale…
- Bez ale, skończyłem temat, a teraz wsiadaj do auta, bo musimy jeszcze
jechać po Ashtona – mówię, a później wsiadam do swojego samochodu. Po chwili
obok na miejscu pasażera usadawia się moja siostra, która od razu włącza swoją
płytę z jakimś daremnym popem (nie to, że nie lubię tego gatunku czy coś, ale Ariana
Grande i Selena Gomez to niekoniecznie moje klimaty). Nie odzywam się jednak
tylko skupiam się na prowadzeniu.
Daisy ma pełne prawo być na mnie
zła i nie mam jej tego za złe. Jedyne, co mnie niesamowicie wkurwia w jej
zachowaniu jest to, że razem ze swoją małą głupiutką przyjaciółeczką, która
robi do mnie maślane oczy za każdym razem, kiedy mnie widzi; próbuje mnie
spiknąć z siostrą Jamie. Mam osiemnaście lat i sam potrafię sobie znaleźć
dziewczynę, a dwie ośmiolatki nie będą mnie wyręczać, bo nawet gdyby dodać ich
lata to nadal ja jestem starszy i mądrzejszy, więc obejdzie się bez ich pomocy.
Zresztą, na co mi dziewczyna? Nie potrzebuję jakiś niewinnych pocałunków, ani
przytulasów, a jeśli chcę seksu to zawsze jakaś chętna laska się znajdzie.
Nie chcę mieć dziewczyny, bo boję
się, że na dłuższą metę zrobię jej takie samo świństwo jak ojciec mojej mamie.
Nie chcę być, jak mój stary. Nie wytrzymałbym nerwowo, gdybym skrzywdził
dziewczynę, którą kocham, dlatego postanowiłem, że nigdy się nie zakocham, a
jak Daisy skończy odpowiedni wiek, że wreszcie zrozumie takie pojęcia jak:
seks, śmierć, samobójstwo i zdrada; odejdę, wreszcie uwolnię się od tego nędznego
życia i będę prawdziwie szczęśliwy.
Parkuję pod domem Irwina i używam
klaksonu kilka razy. Nerwowo stukam palcami w kierownicę, aż wreszcie mój
przyjaciel zaszczyci mnie swoją obecnością na tylnej kanapie mojego wozu, ale
nie mówi nawet głupiego cześć, bo
jest zajęty swoim telefonem. Gapię się na niego uważnie w lusterku, dopóki nie
upomina mnie Daisy.
- Nadal piszesz z Niną? – mruczę
zażenowany, kiedy wyjeżdżam z jego podjazdu.
- To chyba moja sprawa z kim
piszę, nie?
- To, że cię zrani też będzie
tylko twoją sprawą, Irwie – ucinam temat i pogłaśniam Selenę Gomez i jej
optymistyczne Hit The Lights. Jadę w
ciszy, podczas kiedy Daisy głośno śpiewa kolejne zwrotki, a potem włącza ją
jeszcze raz.
Przez całą drogę do szkoły Daisy wsłuchuję
się w tekst i w sumie, jeśli mam być szczery to muszę przyznać, że to całkiem
niezły kawałek, taki prawdziwy, bo opowiada o życiu chyba każdego normalnego
nastolatka. Każdy przeżył kiedyś nieszczęśliwą miłość, o którą nie zawalczył do
końca. Każdy jest na tyle strachliwy, żeby przyznać się do uczuć. I szczerze?
Ja też mam listę rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią i jest na niej
cholerne Vegas. I cały czas chrzanię, coś na czym mi zależy, bo nie potrafię
walczyć o rzeczy, które kocham. Ale co z tego? Selena może sobie śpiewać, żebym
się odważył i żył chwilą, ale nie mogę!
Cholera, nie mogę tego zrobić, bo
nie jestem tylko normalnym nastolatkiem. To znaczy, tak jestem nastolatkiem,
ale mam na wychowaniu ośmioletnią dziewczynę, o którą muszę się troszczyć,
której muszę jakoś zapewnić wyżywienie i inne bzdety, które potrzebują małe
dzieci, bo moja chora matka przeżywa drugą młodość! Bo ktoś (ja) zniszczyłem
jej szalone życie nastolatki, ale gdyby była na tyle mądra i odpowiedzialna
(jak sama sądzi) to wiedziałaby jak się zabezpieczyć w liceum i nie zaliczyć
wpadki! Gdyby była mądra, ja bym się nie począł, a tym samym nie przechodziłbym
codziennie przez to samo piekło. Nie musiałbym chodzić do szkoły i przebywać z
osobami, których nienawidzę (nie mówię o Ashtonie, bo on akurat jest dla mnie
jak brat, ale o reszcie). Nienawidzę moich kumpli
z drużyny. Nienawidzę dziewczyn, które ślinią się na mój widok. I
nienawidzę nauczycieli, którzy zadają tyle zadania i cały czas się czepiają o
byle co.
- Przez kilka dni piszesz z tą
laską – wypominam, kiedy wchodzimy do szkoły z Ashtonem.
- Lubię ja, okay? – wzdycha
ciemny blondyn, a potem rozgląda się po korytarzu.
- Wiesz, że życie to nie jest
pieprzona komedia romantyczna?
- Zluzuj gacie, Hemmo – śmieje się
i daje mi przyjacielskiego kuksańca w bok. – Poza tym mówiłem ci, że Nina też
się w to bawi. – Unoszę brwi.
Szczerze wątpię, żeby taka
dziewczyna, jak Nina Martin również uczestniczyła w grze, jest na to za ładna, za mądra i za grzeczna – może ma cięty języczek,
kiedy ze mną rozmawia, ale nie jest na tyle zła, żeby grać.
- Cokolwiek, chyba twoja Księżniczka przyszła. – Kiwam w
odpowiednim kierunku, a Ash od razu przenosi tam swój wzrok. Chytry uśmieszek
pojawia się na jego ustach, po czym informuje mnie, żebym na niego nie czekał.
Wywracam oczami, kiedy widzę jak wita ją buziakiem w policzek.
Zachciało mu się romansów, jakby
nie mógł być taki jak wcześniej, zanim Nina się tutaj przeprowadziła. Mógłby
nadal zaliczać bez zobowiązań napalone na niego laski, ale nie! Woli uganiać
się za kimś, kto tylko się nim bawi. Coraz bardziej utwierdzam się w
przekonaniu, że Nina jest damską wersją mojego ojca i jeśli tylko dopuści do
siebie Ashtona, to skrzywdzi go, tak jak ojciec moją matkę.
- Niech cię szlag, Irwie – mruczę
pod nosem, ale momentalnie się rozluźniam, kiedy czuję ramiona oplatające mnie
w pasie. – Cześć, Rowan – witam się i zaciskam mocno powieki.
Rowan jest uroczą blondynką o
błękitnych. Sięga mi tylko to brody i jest naprawdę drobna. Bardzo ją lubię. Za
bardzo. Nie powinno tak być. Nie chcę, żeby tak było. Nie chcę, bo nie mogę jej
skrzywdzić, tak jak ten dupek. Ale ja
nie chcę krzywdzić Rowan, bo bardzo mi na niej zależy. Tak, zależy mi, ale ona
nigdy się o tym nie dowie. Nie chcę niczego więcej od przyjaźni. Nie nadaję się
do niczego więcej. I gdybym spróbował czegoś więcej z Rowan, to zniszczyłbym ją
jeszcze bardziej niż dotychczas.
- Gdzie masz Irwina? – pyta mnie
tym swoim uroczym głosikiem, kiedy już skończy mnie przytulać i stanie
naprzeciwko mnie.
Jest śliczna. Dziś ma na sobie
moją ulubioną białą sukienkę, w której wygląda jak aniołek. Długie blond włosy
są splecione w jakiś wymyślny wianek czy coś z tych rzeczy, ale podoba mi się.
Bardzo mi się podoba.
- Z Niną – mruczę zły, a potem
czuję jak blondynka splata swoją prawą dłoń z moją. Gładzi wierzch mojej ręki
kciukiem.
- Nie lubisz jej? – Rowan
marszczy brwi, na co wywracam oczami.
- Za dobrze – wzdycha, a ja
okręcam ją w taki sposób, że obejmuję ją prawym ramieniem i dodatkowo tą damą
ręką trzymam jej prawą dłoń, po czym całuję w skroń.
Morgan była pierwszą dziewczyną
Ashtona, kiedy mieliśmy po szesnaście lat. Była starsza i naprawdę śliczna, ale
to nie zmieniało faktu, że była też prawdziwą suką. Rozkochała w sobie mojego
kumpla, wkręciła go w niezłe gówno, i tak mu namieszała w głowie, że mało co
się nie zabił z rozpaczy, kiedy złamała mu serce. Morgan wyjechała zaraz po
tym, jak Ash trafił do szpitala na płukanie żołądka i do tej pory jej nie
widzieliśmy. I bardzo dobrze, bo niezalenie od tego czy jest kobietą, wobec
których nie powinno się używać przemocy, to bym jej przywalił. Podła suka.
- Annie, mogę mieć do ciebie
prośbę? – pytam niepewnie, a błękitne oczy wpatrują się we mnie z
zaciekawieniem. – Mogłabyś zawieś Daisy na zajęcia z baletu? Ja mam trening i
nie dam rady – tłumaczę od razu, a ona jedynie przytakuje, dlatego nie mogę się
powstrzymać od ucałowania jej policzka.
- Twojej matki znowu nie ma? –
Podejmuje niepewnie temat, ale kiwam przecząco głową, żeby nie drążyła.
Nienawidzę litości, a już
szczególnie ze strony Rowan.
- Masz – mówię i podaję jej
kluczyk do mojego samochodu, a potem puszczam ją i idę w stronę klasy od
biologii.
W pracowni siedzi już większość
uczniów, w tym Ashton, Nina, Freya i rozmawiający z nią Calum. Wywracam oczami
na ten żałosny widok, kiedy mój kumpel wyrywa nową uczennicę.
- Sory, mała, ale to moje miejsce
– mruczę stając nad roześmianą Niną. Dziewczyna podnosi na mnie swoje brązowe
tęczówki, w których błyskają iskierki poirytowania, ale tym razem jej nie
odpuszczę i nawet Ashton jej nie pomoże. To moja pieprzona ławka i siedzę w
niej od samego początku, więc niech ta lalunia wypierdala. – Z łaski swojej
podnieś swoją seksowną dupę i…
- Stary – wtrąca przeciągając
moje imię Irwie. – Usiądź z Freyą.
- Chyba sobie ze mnie kpisz! –
parskam śmiechem, ale on tylko mrozi mnie spojrzeniem. Nie daruję mu tego! –
Wiesz, że on to robi, żeby tylko zaliczyć, prawda? – rzucam w stronę dziewczyny Ashtona, który w tym momencie
jest bliski wybuchu.
Nie chodzi o to, że chcę sam
zaliczyć Ninę (może tak było na początku, ale teraz już nie jest), po prostu
boję się, że ona skrzywdzi mojego najlepszego (i jedynego) przyjaciela, który
znowu może nie wytrzymać psychicznie i targnąć się na własne życie.
- Mówisz serio? – pyta głupio, na
co wzruszam jedynie ramionami z chytrym uśmieszkiem. – Cóż… chyba muszę cię
rozczarować, bo on już zaliczył – mówi i teraz to na jej ustach pojawia się
uśmiech cwaniaczka, a ja zdezorientowany marszczę brwi i patrzę na Ashtona,
który jest tak samo zdziwiony jak ja. – Freyo, zamienisz się z Ashem miejscem?
– Zadaje pytanie, kiedy już wstanie i zabierze swoją książkę i torbę.
Freya Jenkins patrzy na mnie
niepewnie i dopiero, kiedy lekko skinę w jej stronę, mówi:
- Dobrze.
I zabiera swoje rzeczy, po czym
zamienia się miejscem z Irwinem, który ucieszony kontynuuje rozmowę ze swoją
niunią.
Dzwoni dzwonek, a do klasy
schodzi się reszta uczniów i nauczyciel, który rozpoczyna od sprawdzenia
obecności. Wyjmuję swój zeszyt, długopis i książkę, które niechlujnie kładę na
blat.
Nudzę się niemiłosiernie,
ponieważ pani Jonson nie mówi o niczym szczególnym. Stukam palcami w
powierzchnię biurka i próbuję skupić się na przesunięciu wskazówek zegara za
pomocą własnej woli, ale jest to kurewsko trudne, ponieważ Freya mi się
przygląda.
- Gapisz się – mruczę przenosząc
na nią wzrok, na co speszona brunetka spuszcza wzrok i się rumieni.
- Przepraszam, ja tylko…
- Nieważne – wzdycham. I cholera,
niech mnie diabli, ale jestem na tyle zdesperowany i znudzony, że podejmuję
rozmowę i zabawę z największą sztywniara, fajtłapą i kaszalotem w całym Tybee
Island! – To… miłe – stwierdzam i układam dłoń na jej udzie, po czym sunę
nią górę. Widzę jak ta kujonka
wstrzymuje powietrze i aż dziwnie to przyznać, ale kręci mnie jej nieśmiałość,
mimo że nie jest zbyt urodziwa.
Ale na imprezie u Asha była
całkiem gorąca zwłaszcza, kiedy tak chętnie pozwalała mi się do siebie
dobierać, i jestem w stu procentach pewien, że zaliczyłbym ją, gdyby nie
wtrącił się Scott. Nienawidzę tego geja, zawsze niszczy mi podrywy – raz, kiedy
chciałem zaliczyć jego przyjaciółeczkę Alexę wtrącił się właśnie wtedy, kiedy
podwijałem jej sukienkę i chciałem zdjąć majtki (grupa cheerleaderek puściła
plotkę, że dała mi od razu przy okazji zrobiła laskę…) i teraz znowu mi
przeszkodził. Niech Scott pilnuje własnego nosa!
- Chciałbym dokończyć to, co
zaczęliśmy na imprezie – wyznaję, a ona sztywnieje, kiedy muskam palcami jej
cipkę, którą gładzę.
- Ja… – Bierze głęboki wdech. –
N-nie… nie wiem… ja… Luke – wzdycha i chwyta za mój nadgarstek, po czym odkłada
moją dłoń na moje udo.
Co do diabła? Ostatnio nie protestowała, więc co robi teraz?! Zwariowała do reszty?!
- Tylko mi nie mów, że się
rozmyśliłaś – parskam po cichu śmiechem, bo nie wierzę w to, co słyszę. Ona
właśnie mi odmawia! – Byłaś taka chętna w weekend.
- Luke, ja nie… – Kiwa głową na
boki. – Czy ty mnie w ogóle lubisz? – Marszczę brwi na to pytanie.
W co do cholery gra ta
dziewczyna?!
- Co? – pytam zdezorientowany.
- Luke, ja cię naprawdę lubię –
szepcze i ledwo do słyszę. – Naprawdę lubię – dodaje, a jej policzki znowu
zachodzą purpurą.
- Czekaj – wyduszam z siebie i
kręcę głową na boki. Nie wiem, czy dobrze ją zrozumiałem, a cholernie nie lubię
niejasnych sytuacji. – Chcesz powiedzieć, że ty czujesz do mnie coś więcej? –
Unoszę brwi. – Jak dziewczyna do chłopaka? – Jeśli Freya Jenkins do tej pory
była czerwona jak burak, to teraz… Jezu, teraz była masakrycznie szkarłatna,
jakby właśnie zaczęła gorączkować.
- Luke, ja – zaczęła, ale nie
dane jej było dokończyć, ponieważ zemdlała. Po prostu przyłożyła głową w blat
stolika, a po klasie rozeszło się to echem. Wszyscy bez wyjątku patrzeli na
mnie, jakbym popełnił jakieś wielkie przestępstwo, ale przecież nawet jej nie dotknąłem…
w tym momencie. Trzymałem rączki przy sobie, mimo że aż mnie świerzbiło, żeby
znowu jej dotknąć.
- Co, do ciężkiej cholery jej
zrobiłeś, gnojku? – warczy na mnie kuzyn Niny, a ja marszczę brwi. – Mowę ci
odebrało? – cedzi przez zaciśnięte zęby, po czym bierze nie przytomną
nastolatkę na ręce i bez jakichkolwiek protestów nauczyciela, wychodzi z
pracowni.
Co się do cholery właśnie
wydarzyło?!
Czuję na sobie palący wzrok Niny,
która zaciska szczękę oraz dłonie w pięści.
Do końca zajęć siedzę jak na
szpilkach i nerwowo tupię nogą, a kiedy dzwoni dzwonek niemalże wybiegam z
klasy, szybko jednak zostaję przyparty do ściany przez tą małą wywłokę.
- Co zrobiłeś Freyi?! – wygraża
mi Nina, a ja patrzę z kpiną na swojego przyjaciela, który biega za nią jak
posłuszny pieseczek.
Żałość. Żałość. I jeszcze raz
żałość, Irwie!
- Ogarnij swoją laleczkę, stary,
bo wezmę ją w obroty – warczę, a potem łapię za cherlawe ramiona Niny Martin i
odsuwam ją od siebie. – Nigdy więcej tego nie rób, Nino – grożę jej, a potem
pewnym siebie krokiem ruszam w stronę klasy od literatury.
Literatura, tak jak dwie godziny
matematyki ciągną mi się niemiłosiernie, dlatego tak bardzo się cieszę, kiedy
przychodzi pora obiadowa. Idę na stołówkę, po czy wpycham się w kolejkę zaraz obok
Rowan, którą szybko cmokam w policzek, na co dziewczyna reaguje szerokim
uśmiechem. Zabieram na tacę kawałek pizzy, frytki, colę i deser jabłkowy.
Czekam jeszcze na Rowan, a potem razem idziemy do stolika, który zajmuje
również Ashton, ale tym razem go nie było. Przyszedł później i w dodatku miał
tylko sok pomarańczowy w butelce oraz małą porcję frytek. Usiadł naprzeciwko
mnie i tępo się we mnie wpatrywał, co zaczęło mnie cholernie irytować.
- Co z tą kujonką? – pytam od
niechcenia, a Irwin unosi brwi.
- Czy ty serio musisz być takim
dupkiem? – Marszczę brwi. – Freya jest w tobie zakochana po uszy, a ty co
robisz? – Klaszcze w dłonie, ale nie jest to dowód dumy ze mnie, tylko wstydu.
– Grasz na uczuciach tej dziewczyny! – woła, na co Rowan posyła mi zdziwione
spojrzenie, ale kiwam tylko przecząco głową, żeby nie pytała. – I masz czelność
jeszcze pytać, co z nią?
- Będziesz jeszcze długo
pierdolił bez sensu czy przejdziesz do sedna? – mruczę znudzony, a na bicepsach
mojego kupla pojawiają się pulsujące żyły.
- Ma gorączkę i majaczyła, więc
pielęgniarka zadzwoniła po pogotowie – wyznaje obrażony, po czym w ciszy zjada
swój obiad.
- Gdzie twoja laleczka? – parskam
śmiechem. – Wydała ci zezwolenie na to, żebyś usiadł ze mną? – Odpowiada mi
cisza, co jeszcze bardziej mnie podkręca. – Nie miałem pojęcia, że będziesz pod
takim samym pantoflem, jak wtedy, gdy byłeś z Morgan. – Zostaję zignorowany, co
wkurza mnie niemiłosiernie. – Wiedz tylko, że kiedy ta mała zdzira złamie ci
twoje kruche serduszko, to ja nie będę go sklejał, a już na sto procent możesz
mieć pewność, że nie będę wiózł cię do szpitala, bo nawpierdalałeś się tabletek
nasennych, które popiłeś wódką! – krzyczę, ale zbyt głośno, bo zwracam na
siebie uwagę wszystkich obecnych tutaj uczniów, ale nie tego, o którego uwagę
zabiegam.
- Skończyłeś pierdolić bez sensu,
czy masz coś jeszcze? – pyta niewzruszony, kiedy przeżuwa frytkę. – Chętnie
posłucham, bo może masz ciekawsze metody na popełnienie samobójstwa.
- Mówisz poważnie?
- Przecież jesteś pewny, że Nina
zachowa się tak samo jak Morgan, więc może podsuniesz mi coś nowego, bo nie
chcę znowu przechodzić przez taką niepewną śmierć – tłumaczy i wzrusza
ramionami, a ja wyszczerzam oczy.
- Całkowicie pomieszało ci się w
głowie, stary?! – wołam przerażony, że Ash (mój najlepszy przyjaciel, mój brat,
mój kompan, który ma być ze mną na zawsze) znowu rozważa to pieprzone
samobójstwo. A nie może tego zrobić, bo przysięgał, że zaczeka na mnie. Poczeka
ze mną – swoim najlepszym i pewnie jedynym prawdziwym kumplem – aż Daisy
dorośnie, żebym nie miał aż tak dużych wyrzutów sumienia, że zostawiłem ją samą
z tym całym syfem. – Nie możesz się zabić, popierdoleńcu – cedzę przez
zaciśnięte zęby i od razu czuję drobną dłoń, która chwyta za moją rękę. Rowan.
Blondynka delikatnie mnie ściska i w ten sposób próbuje mnie uspokoić, ale nie
będę do cholery spokojny! Nie będę siedział cicho, kiedy mój kumpel chce
skończyć z tym całym syfem.
- Czemu? Przecież to byłoby
rozwiązanie wszystkich moich problemów – wyznaje zadowolony z siebie, a ja już
nie wytrzymuję. Z hukiem odsuwam moją tacę, która z hukiem spada na ziemię, a
sam wstaję i wściekły wychodzę ze stołówki.
Idę przez szkolny korytarz, aż
wreszcie zauważam osobę, której szukam i na moje szczęście Alexa jest sama bez
Scotta. Chwytam brunetkę za ramię i odwracam w swoją stronę. Brązowe oczy
wertują mnie z przerażeniem oraz obrzydzeniem.
- Gdzie Nina? – warczę, a ona
przełyka głośno ślinę.
- W toalecie – szepcze ze
strachem, a ja ruszam w stronę damskiej ubikacji. Bez ceregieli wchodzę do
środka, co spotyka się z wieloma zdziwionymi spojrzeniami, które ignoruję. Po
kolei pukam do każdej z zamkniętych kabin, aż wreszcie natrafiam na taką, która
nie jest zabezpieczona zamkiem. Powoli uchylam drzwi i stoję jak wryty.
Dziewczyna mojego przyjaciela
leży nie przytomna pomiędzy kiblem, a ścianą. Nie rusza się, ale na jej ustach
jest malutki uśmieszek. Przykucam przy niej i dłonią odgarniam jej włosy z oczy
do tyłu.
- Nino? – szepczę, po czym
delikatnie nią potrząsam, ale nie dostaję reakcji zwrotnej. – Nina – cedzę
przez zaciśnięte zęby, a potem mocniej nią potrząsam, i dopiero teraz
dziewczyna otwiera oczy i próbuje się podnieść, ale wychodzi jej to marnie.
- Co robisz, Luke? – mruczy, na
co głośno wzdycham.
- Popieprzyło cię, żeby grać w szkole? – pytam po cichu, bo nie
chcę, żeby ktokolwiek usłyszał. – Nie możesz tego robić, bo spalisz wszystkich
– tłumaczę, jak niesfornemu dziecku, które buntuje się przeciwko całemu światu.
- Szczerze to mam to gdzieś –
wyznaje, po czym trzymając się za głowę podnosi się do pionu. Odpycha mnie
lekko torując sobie drogę, po czym podchodzi do umywalki. Przez chwilę
przygląda się swojemu odbiciu, poprawia włosy, które zarzuca bardziej na piersi,
aby ukryć swoją szyję, po czym najnormalniej w świecie myje ręce. – Po co w
ogóle się tutaj trudziłeś, huh? – pyta, kiedy ma zamiar wyjść z łazienki.
- Mam sprawę niecierpiącą zwłoki
i chodzi o Ashtona – mówię, a wyraz twarzy Niny wcale się nie zmienia, nadal
jest obojętna, z czego wnioskuję, że ma całkowicie wyjebane na mojego
przyjaciela.
- Też ma problem, że gram w szkole? Ostatnio mu to nie
przeszkadzało, kiedy bawiliśmy się pod trybunami. – Uśmiecha się zadziornie, a
ja uderzam głową w ścianę.
Co jest do cholery nie tak z tymi
ludźmi?! Chcą, żebyśmy mieli kłopoty?!
- Wspominał ci coś o
samobójstwie? – pytam prosto z mostu i dopiero teraz na twarz brunetki wpełza
przerażenie.
- Nie, czemu w ogóle pytasz?
Czas się wycofać, Hemmings.
- Po prostu, kiedy ci się znudzi,
zakończ tą znajomość w łagodny sposób – mówię na odchodne, po czym wychodzę z
toalety i idę w stronę klasy od fizyki.
- Zatrzymaj się, Luke! – Słyszę
za sobą, dlatego przyśpieszam. – Luke! – warczy ta przylepa, dlatego
niechętnie, ale jednak się zatrzymuję. – Czy Ashton ma jakieś problemy? –
Marszczę brwi.
- Skoro ci nic nie powiedział, to
ja tym bardziej…
- Lubię go i zależy mi na nim,
więc powiedz tylko, czy ma jakieś
poważne problemy?
Boże, jaka ona jest nachalna. Nie
daje za wygraną, ale z jednej strony to dobrze, że w jakimś calu zależy jej na
Ashu. Czuję się… trochę bardziej pewny, że go nie skrzywdzi? To znaczy… na
pewno go zrani i to bardzo dogłębnie, ale może zdołam ją jakoś odwieźć od tego
pomysłu.
- Wiesz, że on nie chce tylko
przyjaźni, Nino – podejmuję z nią poważną rozmowę, ale szybko zdaję sobie
sprawę, że to zły pomysł, aby robić to w szkole. – Możemy pójść na boisko? –
pytam, a brunetka jedynie skina, po czym kierujemy się w stronę tylnego
wyjścia. Idziemy na murawę, gdzie przeważnie gramy w piłkę, albo lacrosse’ a.
Nina usadawia się na zielonej trawie, dlatego idę za jej przykładem.
- Ktoś go skrzywdził, tak? – pyta
ponownie, ale milczę.
Nie powinienem obgadywać Irwina z
jego potencjalną dziewczyną. Kumple się tak nie zachowują, ale z drugiej strony
chcę mieć jasną sytuację, żeby spokojniej spać w nocy. Jeśli Ashton znowu
targnie się na swoje pieprzone życie i tym razem uda mu się zrealizować cały
plan w stu procentach, to ja tego też nie przeżyję. Nie mogę stracić brata,
który jest ze mną od dzieciaka. Nie chcę żyć ze świadomością, że Irwie zabił
się przez jakąś nieznaczącą głupotę, która miała związek z jakąś nic
nieznaczącą laską. Dlatego, skoro Ninie Martin rzekomo na nim zależy, to mnie
zrozumie i pomoże, a jeśli jej nie zależy, to niech się odwali od niego już
teraz, kiedy jeszcze nie jest do niej aż tak przywiązany, niżeli miałaby go
zranić, kiedy Ash zdąży wpaść po same uszy.
- Morgan była starsza i…
- Wbrew tego, co o mnie myślisz,
Luke, to ja nie złamię mu serca – mówi poważnie, ale nie potrafię w to wierzyć.
– Wiem, że mi nie ufasz i mogę cię zapewnić, że wiele osób też tego nie robi,
mimo że znają mnie znacznie dłużej, ale musisz mieć świadomość, że nikogo, a
już przede wszystkim Ashtona umyślnie bym nie skrzywdziła – recytuje patrząc mi
prosto w oczy. – Boli, go to, że cały czas się kłócimy, więc może spróbujemy
się jakoś dogadać?
- Lubię cię, ale masz moje słowo,
że jeśli zranisz mojego kumpla to pożałujesz – wyznaję bez zająknięcia, a ona
jedynie przytakuje, po czym wyciąga w moją stronę dłoń. Patrzę na nią, jak na
totalną idiotkę szukając w jej zachowaniu jakiegoś żartu, ale Nina Martin jest
poważna, dlatego z lekkim oporem, ale ściskam jej drobną rączkę, którą
delikatnie potrząsam. Brunetka uśmiecha się do mnie dumnie, po czym wstaje i
wspiera w tym mnie. Na równi idziemy na fizykę, gdzie spóźnieni siadamy na
odpowiednich miejscach – ja z Irwinem, a Nina z Calumem, który próbuje zabić
mnie spojrzeniem.
- Byłeś z Niną? – pyta
zdenerwowany Ash, a ja przytakuję. – Co jaką cholerę, huh?
- Gadaliśmy – wzdycham i wyjmuję
zeszyt i długopis, po czym odpisuję temat od przyjaciela.
- O czym?
- O tobie?
- Po jaką cholerę?
- Bo oboje się martwimy?
- Serio, Lucas? Serio? – Wywracam
oczami.
- Serio. – Ucinam temat. – I masz
moje błogosławieństwo – dodaję i teraz już w zupełności skupiam się na lekcji.
Potem mamy jeszcze geografię,
ekonomię i wychowanie seksualne, ale nie robimy nic ciekawego. Lekcje mijają mi
naprawdę szybko i ani zdążę się obejrzeć, a już mamy trening koszykówki z
Dallasem. Ćwiczymy wszystkie akcje podzieleni na dwa składy – główny i
rezerwowy. Kończymy dopiero o szóstej, dlatego dwadzieścia minut później jestem
już w domu.
- Luke? – woła Rowan, dlatego
odkrzykuję, że to ja, kiedy zdejmuję buty.
Moja przyjaciółka siedzi razem z Daisy na sofie i ogląda jakiś film, dlatego rzucam szybki siema, po czym dołączam się do nich.
_________________________________
Wiem, że nie było mnie baaaarrrddzzzzooooo dawno, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. Dziękuję tym, którzy zostali i byli cierpliwi. Jesteście kochani i bardzo was kocham ♥
A teraz lecę, bo muszę się pouczyć
see ya soon ;**