niedziela, 24 kwietnia 2016

7. Let It Go


Luke

- Luke, wstawaj, bo się znowu spóźnisz! – Słyszę nad uchem głos matki, która mną szarpie próbując zmusić do pobudki. Problem polega na tym, że nie śpię od dobrych trzydziestu minut, ale z racji tego, że miałem sporo czasu postanowiłem zagrać.
- Co tu robisz? – chrypię, przecierając oczy i podnosząc się do siadu.
- Musisz zająć się Daisy – wyznaje, a ja tylko jęczę niezadowolony. – Nie zachowuj się tak, Luke – mówi tym swoim słodziutkim głosikiem, który zawsze na mnie działa. – Muszę wyjechać na kilka dni, a Zoey prosiła o urlop, bo jej matka zachorowała.
-Jedziesz z tym frajerem?
Kocham moją mamę nawet, jeśli nie poświęca mi wcale czasu. Zresztą… ja nie potrzebuję go, bo zwyczajnie w świecie wolę przesiadywać u Ashtona, gdzie wszystko wydaje się być w porządku. On przynajmniej ma rodzinę, a ja? Co, do cholery mam ja?! Jestem sam z moją ośmioletnią siostrą, która cierpi jeszcze bardziej niż ja. Jak mam jej wytłumaczyć, że nasz ojciec to kawał sukinsyna, bo zdradził mamę z jakąś puszczalską szmatą, która wcale nie była taka dobra w łóżku, na jaką wyglądała.
Moje życie jest do chrzanu. Naprawdę, moje życie jest popieprzone, a myśl o samobójstwie wydaje się coraz to bardziej kuszącą propozycją, ale nie mogę tego zrobić. Nie chodzi o to, że jestem tchórzem (jeśli mógłbym już dawno bym się zabił), ale nie mogę zrobić tego Daisy. Nie mam serca zostawić tej niczemu winnej dziewczynki samej. Nie zniszczę jej dzieciństwa odchodząc, nie mogę. Jeśli teraz bym odebrał sobie życie, to prawdopodobnie właśnie Daisy znalazłaby mnie martwego, a to poważnie by wpłynęło na jej psychikę, poza tym nie miałaby już nikogo bliskiego, no, bo serio nikogo oprócz mnie tak naprawdę niema. Matki, której praktycznie cały czas nie ma i ojca, który zrobił sobie jakiegoś bachora, nie można nazwać odpowiedzialnymi rodzicami… wcale nie można ich określić tym mianem!
- Lucas, proszę – mruczy, dotykając mojej dłoni, którą szybko zabieram.
- Idź już – warczę, po czym wstaję i zabrawszy czyste ubrania idę do łazienki, ale nim to robię odwracam się jeszcze do niej. – Odwiozę Daisy, a ty… po prostu idź.
Kiedy już wezmę zimny prysznic, ubiorę się i ułożę włosy, idę do pokoju mojej siostry.
Sypialnia Daisy przypomina komnatę księżniczki. Wszędzie jest różowo, na ścianach jest namalowana wieża przypominająca tą z Zaplątanych i inne bzdety, które kojarzą się małym dziewczyną z księżniczkami. Ashton odwalił kawał dobrej roboty.
- Wstawaj, księżniczko – szepczę gładząc policzek mojej siostry, ale nie otrzymuję reakcji. Niech to diabli…
Wstaję z materaca i podchodzę do szafy, z której wyjmuję ciemne jeansy oraz bluzkę w wąskie czarno białe paski, a z komody bieliznę i z powrotem siadam na łóżku.
- Daisy, poważnie, zaraz się spóźnimy – mówię bardziej zniecierpliwionym tonem, a mała blondyneczka otwiera oczy i wita mnie uśmiechem.
- Gdzie mama?
- Wyjechała gdzieś z Gary’ m. – Na moje słowa uśmiech z ust mojej siostry szybko znika.
Prawda jest tak, że zarówno ja, jak i Daisy, nie lubimy nowego faceta mamy, bo z wyglądu przypomina rozkurwioną żabę, ale jestem w stu procentach pewien, że mama będzie przez niego cierpieć.
- Ubierz się, a ja pójdę zrobić ci coś do jedzenia – informuję, a potem zahaczam jeszcze o mój pokój, z którego zabieram torbę i telefon. Schodzę do kuchni. Wyjmuję z szafki dwie miski, pudełko płatków i mleko. Prawda jest taka, że moje umiejętności kulinarne są ograniczone, więc Daisy musi się zadowolić takim skromnym śniadaniem.
Zdążam zrobić śniadanie, zjeść i nawet zmyłem swoją miskę, po czym wytarłem i odłożyłem na odpowiednie miejsce, a ośmiolatka nadal nie zeszła.
- Daisy, rusz się! – drę się, a kiedy na zegarku wybija godzina siódma trzydzieści pięć, zabieram się do robienia śniadania na wynos. Wyjmuję blender, do którego wlewam porcję Daisy, a potem wszystko rozdrobniłem i zamieniłem w pełen wartości odżywczych koktajl.
- Zawieziesz mnie dziś na balet?
- O której?
- O trzeciej w południe – wyznaje, a ja przeklinam pod nosem, przymrużając oczy.
- Mam trening, ale spokojnie coś wymyślę, okay? – Blondyneczka niepewnie, ale jednak przytakuje.  – Twoje śniadanie – informuję siostrę, która z miną obrzydzenia przygląda się ohydnie wyglądającym płatkom śniadaniowym. – Zapewniam cię, że smakuje lepiej niż wygląda.
- Gdzie byłeś wczoraj? – pyta blondyneczka, ale jej nie opowiadam, bo co miałem niby powiedzieć? Byłem u laski na niezobowiązującym seksie? Przecież ona ma tylko osiem lat! – Luke, odpowiedz – warczy tupiąc nogą o podjazd.
- U Ashtona – kłamię. – Gdzie miałbym niby być, huh?
- Nie wiem, może u dziewczyny? – sugeruje cicho.
- Ja się nie bawię w dziewczyny i wiesz o tym, Daisy.
- Ale…
- Bez ale, skończyłem temat, a teraz wsiadaj do auta, bo musimy jeszcze jechać po Ashtona – mówię, a później wsiadam do swojego samochodu. Po chwili obok na miejscu pasażera usadawia się moja siostra, która od razu włącza swoją płytę z jakimś daremnym popem (nie to, że nie lubię tego gatunku czy coś, ale Ariana Grande i Selena Gomez to niekoniecznie moje klimaty). Nie odzywam się jednak tylko skupiam się na prowadzeniu.
Daisy ma pełne prawo być na mnie zła i nie mam jej tego za złe. Jedyne, co mnie niesamowicie wkurwia w jej zachowaniu jest to, że razem ze swoją małą głupiutką przyjaciółeczką, która robi do mnie maślane oczy za każdym razem, kiedy mnie widzi; próbuje mnie spiknąć z siostrą Jamie. Mam osiemnaście lat i sam potrafię sobie znaleźć dziewczynę, a dwie ośmiolatki nie będą mnie wyręczać, bo nawet gdyby dodać ich lata to nadal ja jestem starszy i mądrzejszy, więc obejdzie się bez ich pomocy. Zresztą, na co mi dziewczyna? Nie potrzebuję jakiś niewinnych pocałunków, ani przytulasów, a jeśli chcę seksu to zawsze jakaś chętna laska się znajdzie.
Nie chcę mieć dziewczyny, bo boję się, że na dłuższą metę zrobię jej takie samo świństwo jak ojciec mojej mamie. Nie chcę być, jak mój stary. Nie wytrzymałbym nerwowo, gdybym skrzywdził dziewczynę, którą kocham, dlatego postanowiłem, że nigdy się nie zakocham, a jak Daisy skończy odpowiedni wiek, że wreszcie zrozumie takie pojęcia jak: seks, śmierć, samobójstwo i zdrada; odejdę, wreszcie uwolnię się od tego nędznego życia i będę prawdziwie szczęśliwy.
Parkuję pod domem Irwina i używam klaksonu kilka razy. Nerwowo stukam palcami w kierownicę, aż wreszcie mój przyjaciel zaszczyci mnie swoją obecnością na tylnej kanapie mojego wozu, ale nie mówi nawet głupiego cześć, bo jest zajęty swoim telefonem. Gapię się na niego uważnie w lusterku, dopóki nie upomina mnie Daisy.
- Nadal piszesz z Niną? – mruczę zażenowany, kiedy wyjeżdżam z jego podjazdu.
- To chyba moja sprawa z kim piszę, nie?
- To, że cię zrani też będzie tylko twoją sprawą, Irwie – ucinam temat i pogłaśniam Selenę Gomez i jej optymistyczne Hit The Lights. Jadę w ciszy, podczas kiedy Daisy głośno śpiewa kolejne zwrotki, a potem włącza ją jeszcze raz.
Przez całą drogę do szkoły Daisy wsłuchuję się w tekst i w sumie, jeśli mam być szczery to muszę przyznać, że to całkiem niezły kawałek, taki prawdziwy, bo opowiada o życiu chyba każdego normalnego nastolatka. Każdy przeżył kiedyś nieszczęśliwą miłość, o którą nie zawalczył do końca. Każdy jest na tyle strachliwy, żeby przyznać się do uczuć. I szczerze? Ja też mam listę rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią i jest na niej cholerne Vegas. I cały czas chrzanię, coś na czym mi zależy, bo nie potrafię walczyć o rzeczy, które kocham. Ale co z tego? Selena może sobie śpiewać, żebym się odważył i żył chwilą, ale nie mogę!
Cholera, nie mogę tego zrobić, bo nie jestem tylko normalnym nastolatkiem. To znaczy, tak jestem nastolatkiem, ale mam na wychowaniu ośmioletnią dziewczynę, o którą muszę się troszczyć, której muszę jakoś zapewnić wyżywienie i inne bzdety, które potrzebują małe dzieci, bo moja chora matka przeżywa drugą młodość! Bo ktoś (ja) zniszczyłem jej szalone życie nastolatki, ale gdyby była na tyle mądra i odpowiedzialna (jak sama sądzi) to wiedziałaby jak się zabezpieczyć w liceum i nie zaliczyć wpadki! Gdyby była mądra, ja bym się nie począł, a tym samym nie przechodziłbym codziennie przez to samo piekło. Nie musiałbym chodzić do szkoły i przebywać z osobami, których nienawidzę (nie mówię o Ashtonie, bo on akurat jest dla mnie jak brat, ale o reszcie). Nienawidzę moich kumpli z drużyny. Nienawidzę dziewczyn, które ślinią się na mój widok. I nienawidzę nauczycieli, którzy zadają tyle zadania i cały czas się czepiają o byle co.  
- Przez kilka dni piszesz z tą laską – wypominam, kiedy wchodzimy do szkoły z Ashtonem.
- Lubię ja, okay? – wzdycha ciemny blondyn, a potem rozgląda się po korytarzu.
- Wiesz, że życie to nie jest pieprzona komedia romantyczna?
- Zluzuj gacie, Hemmo – śmieje się i daje mi przyjacielskiego kuksańca w bok. – Poza tym mówiłem ci, że Nina też się w to bawi. – Unoszę brwi.
Szczerze wątpię, żeby taka dziewczyna, jak Nina Martin również uczestniczyła w grze, jest na to za ładna, za mądra i za grzeczna – może ma cięty języczek, kiedy ze mną rozmawia, ale nie jest na tyle zła, żeby grać.
- Cokolwiek, chyba twoja Księżniczka przyszła. – Kiwam w odpowiednim kierunku, a Ash od razu przenosi tam swój wzrok. Chytry uśmieszek pojawia się na jego ustach, po czym informuje mnie, żebym na niego nie czekał. Wywracam oczami, kiedy widzę jak wita ją buziakiem w policzek.
Zachciało mu się romansów, jakby nie mógł być taki jak wcześniej, zanim Nina się tutaj przeprowadziła. Mógłby nadal zaliczać bez zobowiązań napalone na niego laski, ale nie! Woli uganiać się za kimś, kto tylko się nim bawi. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Nina jest damską wersją mojego ojca i jeśli tylko dopuści do siebie Ashtona, to skrzywdzi go, tak jak ojciec moją matkę.
- Niech cię szlag, Irwie – mruczę pod nosem, ale momentalnie się rozluźniam, kiedy czuję ramiona oplatające mnie w pasie. – Cześć, Rowan – witam się i zaciskam mocno powieki.
Rowan jest uroczą blondynką o błękitnych. Sięga mi tylko to brody i jest naprawdę drobna. Bardzo ją lubię. Za bardzo. Nie powinno tak być. Nie chcę, żeby tak było. Nie chcę, bo nie mogę jej skrzywdzić, tak jak ten dupek.  Ale ja nie chcę krzywdzić Rowan, bo bardzo mi na niej zależy. Tak, zależy mi, ale ona nigdy się o tym nie dowie. Nie chcę niczego więcej od przyjaźni. Nie nadaję się do niczego więcej. I gdybym spróbował czegoś więcej z Rowan, to zniszczyłbym ją jeszcze bardziej niż dotychczas.
- Gdzie masz Irwina? – pyta mnie tym swoim uroczym głosikiem, kiedy już skończy mnie przytulać i stanie naprzeciwko mnie.
Jest śliczna. Dziś ma na sobie moją ulubioną białą sukienkę, w której wygląda jak aniołek. Długie blond włosy są splecione w jakiś wymyślny wianek czy coś z tych rzeczy, ale podoba mi się. Bardzo mi się podoba.
- Z Niną – mruczę zły, a potem czuję jak blondynka splata swoją prawą dłoń z moją. Gładzi wierzch mojej ręki kciukiem.
- Nie lubisz jej? – Rowan marszczy brwi, na co wywracam oczami.
- Lubię, ale wiesz jaki jest Ashton, kiedy się zakocha – wzdycham. – Pamiętasz Morgan?
- Za dobrze – wzdycha, a ja okręcam ją w taki sposób, że obejmuję ją prawym ramieniem i dodatkowo tą damą ręką trzymam jej prawą dłoń, po czym całuję w skroń.
Morgan była pierwszą dziewczyną Ashtona, kiedy mieliśmy po szesnaście lat. Była starsza i naprawdę śliczna, ale to nie zmieniało faktu, że była też prawdziwą suką. Rozkochała w sobie mojego kumpla, wkręciła go w niezłe gówno, i tak mu namieszała w głowie, że mało co się nie zabił z rozpaczy, kiedy złamała mu serce. Morgan wyjechała zaraz po tym, jak Ash trafił do szpitala na płukanie żołądka i do tej pory jej nie widzieliśmy. I bardzo dobrze, bo niezalenie od tego czy jest kobietą, wobec których nie powinno się używać przemocy, to bym jej przywalił. Podła suka.
- Annie, mogę mieć do ciebie prośbę? – pytam niepewnie, a błękitne oczy wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. – Mogłabyś zawieś Daisy na zajęcia z baletu? Ja mam trening i nie dam rady – tłumaczę od razu, a ona jedynie przytakuje, dlatego nie mogę się powstrzymać od ucałowania jej policzka.
- Twojej matki znowu nie ma? – Podejmuje niepewnie temat, ale kiwam przecząco głową, żeby nie drążyła.
Nienawidzę litości, a już szczególnie ze strony Rowan.
- Masz – mówię i podaję jej kluczyk do mojego samochodu, a potem puszczam ją i idę w stronę klasy od biologii.
W pracowni siedzi już większość uczniów, w tym Ashton, Nina, Freya i rozmawiający z nią Calum. Wywracam oczami na ten żałosny widok, kiedy mój kumpel wyrywa nową uczennicę.
- Sory, mała, ale to moje miejsce – mruczę stając nad roześmianą Niną. Dziewczyna podnosi na mnie swoje brązowe tęczówki, w których błyskają iskierki poirytowania, ale tym razem jej nie odpuszczę i nawet Ashton jej nie pomoże. To moja pieprzona ławka i siedzę w niej od samego początku, więc niech ta lalunia wypierdala. – Z łaski swojej podnieś swoją seksowną dupę i…
- Stary – wtrąca przeciągając moje imię Irwie. – Usiądź z Freyą.
- Chyba sobie ze mnie kpisz! – parskam śmiechem, ale on tylko mrozi mnie spojrzeniem. Nie daruję mu tego! – Wiesz, że on to robi, żeby tylko zaliczyć, prawda? – rzucam w stronę dziewczyny Ashtona, który w tym momencie jest bliski wybuchu.
Nie chodzi o to, że chcę sam zaliczyć Ninę (może tak było na początku, ale teraz już nie jest), po prostu boję się, że ona skrzywdzi mojego najlepszego (i jedynego) przyjaciela, który znowu może nie wytrzymać psychicznie i targnąć się na własne życie.
- Mówisz serio? – pyta głupio, na co wzruszam jedynie ramionami z chytrym uśmieszkiem. – Cóż… chyba muszę cię rozczarować, bo on już zaliczył – mówi i teraz to na jej ustach pojawia się uśmiech cwaniaczka, a ja zdezorientowany marszczę brwi i patrzę na Ashtona, który jest tak samo zdziwiony jak ja. – Freyo, zamienisz się z Ashem miejscem? – Zadaje pytanie, kiedy już wstanie i zabierze swoją książkę i torbę.
Freya Jenkins patrzy na mnie niepewnie i dopiero, kiedy lekko skinę w jej stronę, mówi:
- Dobrze.
I zabiera swoje rzeczy, po czym zamienia się miejscem z Irwinem, który ucieszony kontynuuje rozmowę ze swoją niunią.
Dzwoni dzwonek, a do klasy schodzi się reszta uczniów i nauczyciel, który rozpoczyna od sprawdzenia obecności. Wyjmuję swój zeszyt, długopis i książkę, które niechlujnie kładę na blat.
Nudzę się niemiłosiernie, ponieważ pani Jonson nie mówi o niczym szczególnym. Stukam palcami w powierzchnię biurka i próbuję skupić się na przesunięciu wskazówek zegara za pomocą własnej woli, ale jest to kurewsko trudne, ponieważ Freya mi się przygląda.
- Gapisz się – mruczę przenosząc na nią wzrok, na co speszona brunetka spuszcza wzrok i się rumieni.
- Przepraszam, ja tylko…
- Nieważne – wzdycham. I cholera, niech mnie diabli, ale jestem na tyle zdesperowany i znudzony, że podejmuję rozmowę i zabawę z największą sztywniara, fajtłapą i kaszalotem w całym Tybee Island! – To… miłe – stwierdzam i układam dłoń na jej udzie, po czym sunę nią  górę. Widzę jak ta kujonka wstrzymuje powietrze i aż dziwnie to przyznać, ale kręci mnie jej nieśmiałość, mimo że nie jest zbyt urodziwa.
Ale na imprezie u Asha była całkiem gorąca zwłaszcza, kiedy tak chętnie pozwalała mi się do siebie dobierać, i jestem w stu procentach pewien, że zaliczyłbym ją, gdyby nie wtrącił się Scott. Nienawidzę tego geja, zawsze niszczy mi podrywy – raz, kiedy chciałem zaliczyć jego przyjaciółeczkę Alexę wtrącił się właśnie wtedy, kiedy podwijałem jej sukienkę i chciałem zdjąć majtki (grupa cheerleaderek puściła plotkę, że dała mi od razu przy okazji zrobiła laskę…) i teraz znowu mi przeszkodził. Niech Scott pilnuje własnego nosa!
- Chciałbym dokończyć to, co zaczęliśmy na imprezie – wyznaję, a ona sztywnieje, kiedy muskam palcami jej cipkę, którą gładzę.
- Ja… – Bierze głęboki wdech. – N-nie… nie wiem… ja… Luke – wzdycha i chwyta za mój nadgarstek, po czym odkłada moją dłoń na moje udo.
Co do diabła? Ostatnio nie protestowała, więc co robi teraz?!  Zwariowała do reszty?!
- Tylko mi nie mów, że się rozmyśliłaś – parskam po cichu śmiechem, bo nie wierzę w to, co słyszę. Ona właśnie mi odmawia! – Byłaś taka chętna w weekend.
- Luke, ja nie… – Kiwa głową na boki. – Czy ty mnie w ogóle lubisz? – Marszczę brwi na to pytanie.
W co do cholery gra ta dziewczyna?!
- Co? – pytam zdezorientowany.
- Luke, ja cię naprawdę lubię – szepcze i ledwo do słyszę. – Naprawdę lubię – dodaje, a jej policzki znowu zachodzą purpurą.
- Czekaj – wyduszam z siebie i kręcę głową na boki. Nie wiem, czy dobrze ją zrozumiałem, a cholernie nie lubię niejasnych sytuacji. – Chcesz powiedzieć, że ty czujesz do mnie coś więcej? – Unoszę brwi. – Jak dziewczyna do chłopaka? – Jeśli Freya Jenkins do tej pory była czerwona jak burak, to teraz… Jezu, teraz była masakrycznie szkarłatna, jakby właśnie zaczęła gorączkować.
- Luke, ja – zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć, ponieważ zemdlała. Po prostu przyłożyła głową w blat stolika, a po klasie rozeszło się to echem. Wszyscy bez wyjątku patrzeli na mnie, jakbym popełnił jakieś wielkie przestępstwo, ale przecież nawet jej nie dotknąłem… w tym momencie. Trzymałem rączki przy sobie, mimo że aż mnie świerzbiło, żeby znowu jej dotknąć. 
- Co, do ciężkiej cholery jej zrobiłeś, gnojku? – warczy na mnie kuzyn Niny, a ja marszczę brwi. – Mowę ci odebrało? – cedzi przez zaciśnięte zęby, po czym bierze nie przytomną nastolatkę na ręce i bez jakichkolwiek protestów nauczyciela, wychodzi z pracowni.
Co się do cholery właśnie wydarzyło?!
Czuję na sobie palący wzrok Niny, która zaciska szczękę oraz dłonie w pięści.
Do końca zajęć siedzę jak na szpilkach i nerwowo tupię nogą, a kiedy dzwoni dzwonek niemalże wybiegam z klasy, szybko jednak zostaję przyparty do ściany przez tą małą wywłokę.
- Co zrobiłeś Freyi?! – wygraża mi Nina, a ja patrzę z kpiną na swojego przyjaciela, który biega za nią jak posłuszny pieseczek.
Żałość. Żałość. I jeszcze raz żałość, Irwie!
- Ogarnij swoją laleczkę, stary, bo wezmę ją w obroty – warczę, a potem łapię za cherlawe ramiona Niny Martin i odsuwam ją od siebie. – Nigdy więcej tego nie rób, Nino – grożę jej, a potem pewnym siebie krokiem ruszam w stronę klasy od literatury.
Literatura, tak jak dwie godziny matematyki ciągną mi się niemiłosiernie, dlatego tak bardzo się cieszę, kiedy przychodzi pora obiadowa. Idę na stołówkę, po czy wpycham się w kolejkę zaraz obok Rowan, którą szybko cmokam w policzek, na co dziewczyna reaguje szerokim uśmiechem. Zabieram na tacę kawałek pizzy, frytki, colę i deser jabłkowy. Czekam jeszcze na Rowan, a potem razem idziemy do stolika, który zajmuje również Ashton, ale tym razem go nie było. Przyszedł później i w dodatku miał tylko sok pomarańczowy w butelce oraz małą porcję frytek. Usiadł naprzeciwko mnie i tępo się we mnie wpatrywał, co zaczęło mnie cholernie irytować.
- Co z tą kujonką? – pytam od niechcenia, a Irwin unosi brwi.
- Czy ty serio musisz być takim dupkiem? – Marszczę brwi. – Freya jest w tobie zakochana po uszy, a ty co robisz? – Klaszcze w dłonie, ale nie jest to dowód dumy ze mnie, tylko wstydu. – Grasz na uczuciach tej dziewczyny! – woła, na co Rowan posyła mi zdziwione spojrzenie, ale kiwam tylko przecząco głową, żeby nie pytała. – I masz czelność jeszcze pytać, co z nią?
- Będziesz jeszcze długo pierdolił bez sensu czy przejdziesz do sedna? – mruczę znudzony, a na bicepsach mojego kupla pojawiają się pulsujące żyły.
- Ma gorączkę i majaczyła, więc pielęgniarka zadzwoniła po pogotowie – wyznaje obrażony, po czym w ciszy zjada swój obiad.
- Gdzie twoja laleczka? – parskam śmiechem. – Wydała ci zezwolenie na to, żebyś usiadł ze mną? – Odpowiada mi cisza, co jeszcze bardziej mnie podkręca. – Nie miałem pojęcia, że będziesz pod takim samym pantoflem, jak wtedy, gdy byłeś z Morgan. – Zostaję zignorowany, co wkurza mnie niemiłosiernie. – Wiedz tylko, że kiedy ta mała zdzira złamie ci twoje kruche serduszko, to ja nie będę go sklejał, a już na sto procent możesz mieć pewność, że nie będę wiózł cię do szpitala, bo nawpierdalałeś się tabletek nasennych, które popiłeś wódką! – krzyczę, ale zbyt głośno, bo zwracam na siebie uwagę wszystkich obecnych tutaj uczniów, ale nie tego, o którego uwagę zabiegam.
- Skończyłeś pierdolić bez sensu, czy masz coś jeszcze? – pyta niewzruszony, kiedy przeżuwa frytkę. – Chętnie posłucham, bo może masz ciekawsze metody na popełnienie samobójstwa.
- Mówisz poważnie?
- Przecież jesteś pewny, że Nina zachowa się tak samo jak Morgan, więc może podsuniesz mi coś nowego, bo nie chcę znowu przechodzić przez taką niepewną śmierć – tłumaczy i wzrusza ramionami, a ja wyszczerzam oczy.
- Całkowicie pomieszało ci się w głowie, stary?! – wołam przerażony, że Ash (mój najlepszy przyjaciel, mój brat, mój kompan, który ma być ze mną na zawsze) znowu rozważa to pieprzone samobójstwo. A nie może tego zrobić, bo przysięgał, że zaczeka na mnie. Poczeka ze mną – swoim najlepszym i pewnie jedynym prawdziwym kumplem – aż Daisy dorośnie, żebym nie miał aż tak dużych wyrzutów sumienia, że zostawiłem ją samą z tym całym syfem. – Nie możesz się zabić, popierdoleńcu – cedzę przez zaciśnięte zęby i od razu czuję drobną dłoń, która chwyta za moją rękę. Rowan. Blondynka delikatnie mnie ściska i w ten sposób próbuje mnie uspokoić, ale nie będę do cholery spokojny! Nie będę siedział cicho, kiedy mój kumpel chce skończyć z tym całym syfem.
- Czemu? Przecież to byłoby rozwiązanie wszystkich moich problemów – wyznaje zadowolony z siebie, a ja już nie wytrzymuję. Z hukiem odsuwam moją tacę, która z hukiem spada na ziemię, a sam wstaję i wściekły wychodzę ze stołówki.
Idę przez szkolny korytarz, aż wreszcie zauważam osobę, której szukam i na moje szczęście Alexa jest sama bez Scotta. Chwytam brunetkę za ramię i odwracam w swoją stronę. Brązowe oczy wertują mnie z przerażeniem oraz obrzydzeniem.
- Gdzie Nina? – warczę, a ona przełyka głośno ślinę.
- W toalecie – szepcze ze strachem, a ja ruszam w stronę damskiej ubikacji. Bez ceregieli wchodzę do środka, co spotyka się z wieloma zdziwionymi spojrzeniami, które ignoruję. Po kolei pukam do każdej z zamkniętych kabin, aż wreszcie natrafiam na taką, która nie jest zabezpieczona zamkiem. Powoli uchylam drzwi i stoję jak wryty.
Dziewczyna mojego przyjaciela leży nie przytomna pomiędzy kiblem, a ścianą. Nie rusza się, ale na jej ustach jest malutki uśmieszek. Przykucam przy niej i dłonią odgarniam jej włosy z oczy do tyłu.
- Nino? – szepczę, po czym delikatnie nią potrząsam, ale nie dostaję reakcji zwrotnej. – Nina – cedzę przez zaciśnięte zęby, a potem mocniej nią potrząsam, i dopiero teraz dziewczyna otwiera oczy i próbuje się podnieść, ale wychodzi jej to marnie.
- Co robisz, Luke? – mruczy, na co głośno wzdycham.
- Popieprzyło cię, żeby grać w szkole? – pytam po cichu, bo nie chcę, żeby ktokolwiek usłyszał. – Nie możesz tego robić, bo spalisz wszystkich – tłumaczę, jak niesfornemu dziecku, które buntuje się przeciwko całemu światu.
- Szczerze to mam to gdzieś – wyznaje, po czym trzymając się za głowę podnosi się do pionu. Odpycha mnie lekko torując sobie drogę, po czym podchodzi do umywalki. Przez chwilę przygląda się swojemu odbiciu, poprawia włosy, które zarzuca bardziej na piersi, aby ukryć swoją szyję, po czym najnormalniej w świecie myje ręce. – Po co w ogóle się tutaj trudziłeś, huh? – pyta, kiedy ma zamiar wyjść z łazienki.
- Mam sprawę niecierpiącą zwłoki i chodzi o Ashtona – mówię, a wyraz twarzy Niny wcale się nie zmienia, nadal jest obojętna, z czego wnioskuję, że ma całkowicie wyjebane na mojego przyjaciela.
- Też ma problem, że gram w szkole? Ostatnio mu to nie przeszkadzało, kiedy bawiliśmy się pod trybunami. – Uśmiecha się zadziornie, a ja uderzam głową w ścianę.
Co jest do cholery nie tak z tymi ludźmi?! Chcą, żebyśmy mieli kłopoty?!
- Wspominał ci coś o samobójstwie? – pytam prosto z mostu i dopiero teraz na twarz brunetki wpełza przerażenie.
- Nie, czemu w ogóle pytasz?
Czas się wycofać, Hemmings.
- Po prostu, kiedy ci się znudzi, zakończ tą znajomość w łagodny sposób – mówię na odchodne, po czym wychodzę z toalety i idę w stronę klasy od fizyki.
- Zatrzymaj się, Luke! – Słyszę za sobą, dlatego przyśpieszam. – Luke! – warczy ta przylepa, dlatego niechętnie, ale jednak się zatrzymuję. – Czy Ashton ma jakieś problemy? – Marszczę brwi.
- Skoro ci nic nie powiedział, to ja tym bardziej…
- Lubię go i zależy mi na nim, więc  powiedz tylko, czy ma jakieś poważne problemy?
Boże, jaka ona jest nachalna. Nie daje za wygraną, ale z jednej strony to dobrze, że w jakimś calu zależy jej na Ashu. Czuję się… trochę bardziej pewny, że go nie skrzywdzi? To znaczy… na pewno go zrani i to bardzo dogłębnie, ale może zdołam ją jakoś odwieźć od tego pomysłu.
- Wiesz, że on nie chce tylko przyjaźni, Nino – podejmuję z nią poważną rozmowę, ale szybko zdaję sobie sprawę, że to zły pomysł, aby robić to w szkole. – Możemy pójść na boisko? – pytam, a brunetka jedynie skina, po czym kierujemy się w stronę tylnego wyjścia. Idziemy na murawę, gdzie przeważnie gramy w piłkę, albo lacrosse’ a. Nina usadawia się na zielonej trawie, dlatego idę za jej przykładem.
- Ktoś go skrzywdził, tak? – pyta ponownie, ale milczę.
Nie powinienem obgadywać Irwina z jego potencjalną dziewczyną. Kumple się tak nie zachowują, ale z drugiej strony chcę mieć jasną sytuację, żeby spokojniej spać w nocy. Jeśli Ashton znowu targnie się na swoje pieprzone życie i tym razem uda mu się zrealizować cały plan w stu procentach, to ja tego też nie przeżyję. Nie mogę stracić brata, który jest ze mną od dzieciaka. Nie chcę żyć ze świadomością, że Irwie zabił się przez jakąś nieznaczącą głupotę, która miała związek z jakąś nic nieznaczącą laską. Dlatego, skoro Ninie Martin rzekomo na nim zależy, to mnie zrozumie i pomoże, a jeśli jej nie zależy, to niech się odwali od niego już teraz, kiedy jeszcze nie jest do niej aż tak przywiązany, niżeli miałaby go zranić, kiedy Ash zdąży wpaść po same uszy.
- Morgan była starsza i…
- Wbrew tego, co o mnie myślisz, Luke, to ja nie złamię mu serca – mówi poważnie, ale nie potrafię w to wierzyć. – Wiem, że mi nie ufasz i mogę cię zapewnić, że wiele osób też tego nie robi, mimo że znają mnie znacznie dłużej, ale musisz mieć świadomość, że nikogo, a już przede wszystkim Ashtona umyślnie bym nie skrzywdziła – recytuje patrząc mi prosto w oczy. – Boli, go to, że cały czas się kłócimy, więc może spróbujemy się jakoś dogadać?
- Lubię cię, ale masz moje słowo, że jeśli zranisz mojego kumpla to pożałujesz – wyznaję bez zająknięcia, a ona jedynie przytakuje, po czym wyciąga w moją stronę dłoń. Patrzę na nią, jak na totalną idiotkę szukając w jej zachowaniu jakiegoś żartu, ale Nina Martin jest poważna, dlatego z lekkim oporem, ale ściskam jej drobną rączkę, którą delikatnie potrząsam. Brunetka uśmiecha się do mnie dumnie, po czym wstaje i wspiera w tym mnie. Na równi idziemy na fizykę, gdzie spóźnieni siadamy na odpowiednich miejscach – ja z Irwinem, a Nina z Calumem, który próbuje zabić mnie spojrzeniem.
- Byłeś z Niną? – pyta zdenerwowany Ash, a ja przytakuję. – Co jaką cholerę, huh?
- Gadaliśmy – wzdycham i wyjmuję zeszyt i długopis, po czym odpisuję temat od przyjaciela.
- O czym?
- O tobie?
- Po jaką cholerę?
- Bo oboje się martwimy?
- Serio, Lucas? Serio? – Wywracam oczami.
- Serio. – Ucinam temat. – I masz moje błogosławieństwo – dodaję i teraz już w zupełności skupiam się na lekcji.
Potem mamy jeszcze geografię, ekonomię i wychowanie seksualne, ale nie robimy nic ciekawego. Lekcje mijają mi naprawdę szybko i ani zdążę się obejrzeć, a już mamy trening koszykówki z Dallasem. Ćwiczymy wszystkie akcje podzieleni na dwa składy – główny i rezerwowy. Kończymy dopiero o szóstej, dlatego dwadzieścia minut później jestem już w domu.
- Luke? – woła Rowan, dlatego odkrzykuję, że to ja, kiedy zdejmuję buty.
Moja przyjaciółka siedzi razem z Daisy na sofie i ogląda jakiś film, dlatego rzucam szybki siema, po czym dołączam się do nich. 
_________________________________
Wiem, że nie było mnie baaaarrrddzzzzooooo dawno, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. Dziękuję tym, którzy zostali i byli cierpliwi. Jesteście kochani i bardzo was kocham ♥ 
 A teraz lecę, bo muszę się pouczyć 
see ya soon ;**